Zebrana
w prawie 10 tomach poezja łodzianki Ewy Filipczuk jest niezwykle
nastrojowa i erudycyjna. Na pewno warto poznać cały dorobek poetki,
by prześledzić jej artystyczną drogę, a zarazem odbite w jej
twórczości przemiany społeczno-obyczajowe i
mentalno-psychologiczne. Nie podejmuję się tutaj przeprowadzić tak
szeroko zakrojonej analizy, chcę jedynie zaproponować
refleksjo-impresje towarzyszące lekturze dziewięciu jej wierszy,
które zrobiły na mnie największe wrażenie.
1.
kobiecość jak nagłe zmartwienie
więc pojedynek odbywa się w łóżku
w klasycznej pozie wyśmianej przez czas
Pierwszym utworem, który przykuł mnie bez reszty w debiutanckim tomie poetki pt. "Cafe Chaos" jest wiersz o incipicie *** [w czerwonym cyklu Marsjasza coś boli]. Dotyka on rozmaitych klisz kulturowych podpowiadanych nam przez tradycję. Czytając, trzeba przebić się przez pokłady melancholii i ironii. A może nie trzeba – bo melancholia i ironia to jedyna pozostałość "dawności", jedyne – i przez to cenne – znaleziska archeologiczne z przeszłości. W ich arte-faktyczności uwidacznia się "efekt egzystencjalny" określony przez Kierkegaarda mianem "ironii życia – żyję do przodu, a myślę do tyłu".
2.
i nie wierzyć nie uwierzyć w nic
bo na przekór przez pomyłkę życie było
bez odwagi bez przeszłości aby skryć
sen zaczęty płód poczęty próżną miłość
Taki jest punkt dojścia kolejnego wiersza – bez przeszłości, na próżno, przez pomyłkę. A przecież (chronologicznie później) ostrzegała Aglaja Veteranyi: "Ważne jest – mówi – żeby mieć jakąś przeszłość."! Poczuciu zakorzenienia pe-elki nie sprzyja ani brak miejsca do skrycia płodu poczętego, ani próżność (rozumiana dwuznacznie jako jałowość, ale i egocentryczna miałkość) dostępnych rodzajów miłości. Jak jednak przywrócić czasy z czarno-białym pocałunków sensem? Recepta wypisana zostaje ponownie (auto)ironicznym atramentem:
1.
kobiecość jak nagłe zmartwienie
więc pojedynek odbywa się w łóżku
w klasycznej pozie wyśmianej przez czas
Pierwszym utworem, który przykuł mnie bez reszty w debiutanckim tomie poetki pt. "Cafe Chaos" jest wiersz o incipicie *** [w czerwonym cyklu Marsjasza coś boli]. Dotyka on rozmaitych klisz kulturowych podpowiadanych nam przez tradycję. Czytając, trzeba przebić się przez pokłady melancholii i ironii. A może nie trzeba – bo melancholia i ironia to jedyna pozostałość "dawności", jedyne – i przez to cenne – znaleziska archeologiczne z przeszłości. W ich arte-faktyczności uwidacznia się "efekt egzystencjalny" określony przez Kierkegaarda mianem "ironii życia – żyję do przodu, a myślę do tyłu".
2.
i nie wierzyć nie uwierzyć w nic
bo na przekór przez pomyłkę życie było
bez odwagi bez przeszłości aby skryć
sen zaczęty płód poczęty próżną miłość
Taki jest punkt dojścia kolejnego wiersza – bez przeszłości, na próżno, przez pomyłkę. A przecież (chronologicznie później) ostrzegała Aglaja Veteranyi: "Ważne jest – mówi – żeby mieć jakąś przeszłość."! Poczuciu zakorzenienia pe-elki nie sprzyja ani brak miejsca do skrycia płodu poczętego, ani próżność (rozumiana dwuznacznie jako jałowość, ale i egocentryczna miałkość) dostępnych rodzajów miłości. Jak jednak przywrócić czasy z czarno-białym pocałunków sensem? Recepta wypisana zostaje ponownie (auto)ironicznym atramentem:
może lepiej zamiast proszków na sen
uspokajać się wierszami z morałem
czytać w łóżku filozofów na zapas
zmieniać mężczyzn i drogi raz po raz
3.
(…)
włożono we mnie przypadkowy płód
który po jakimś czasie zaczął mówić
mamo
a wcześniej
uczyniono to samo z moją babką
starą kobietą która już nie żyje
zostawiła mi w dziedzictwie
mało miejsca na cmentarzu
Temat wykorzenienia i zarazem uwikłania kobiet powraca w cytowanym wyżej utworze. Pointa jest porażająca: miejsca wyrwane nam siłą z wnętrza naszego ciała rozrastają się na zewnątrz w martwą wrogą przestrzeń.
4.
(…)
Kiedy uciszę niepokój
stanę się twoją dłonią
która gładzi przejrzystą twarz
jasną jak prześcieradło rozłożone na trawie
będę prośbą
o lekki dotyk
o oddech
zatrzymany przed ustami
które pragną
i pragną
Przejrzystość to dziwny erotyk. Erotyk, w którym zakochana pe-elka widzi obiekt swoich westchnień w... lustrze. Tak: w lustrze, które zwielokrotnia i odwzajemnia jej załamane uczucia. Tajemnica lustra – mimo, a może z powodu jego przejrzystości – pozostaje nieodsłonięta.
Kiedy uciszę niepokój
stanę się twoją dłonią
która gładzi przejrzystą twarz
jasną jak prześcieradło rozłożone na trawie
będę prośbą
o lekki dotyk
o oddech
zatrzymany przed ustami
które pragną
i pragną
Przejrzystość to dziwny erotyk. Erotyk, w którym zakochana pe-elka widzi obiekt swoich westchnień w... lustrze. Tak: w lustrze, które zwielokrotnia i odwzajemnia jej załamane uczucia. Tajemnica lustra – mimo, a może z powodu jego przejrzystości – pozostaje nieodsłonięta.
5.
ogród zimą wzbierał hałasem
śniegu suchych liści szelestu
skrzydeł
gołębi zamierających w
powietrzu
Taką sensoryczną „nadwrażliwością”
rozpoczyna się wiersz Ogród zimą. Jest w tym utworze
wszystko: dziecięca „nadczułość”, obłok podwójnych
oddechów – wnętrze pytań nie znających
odpowiedzi, wreszcie – ciemnienie ogrodu. I
choć w końcówce (odwróciłam się – [ogród]
przestał istnieć) pobrzmiewają echa solipsyzmu,
to jak zazwyczaj u Filipczuk da się ją też czytać inaczej –
jako wyraz „mocy kreacyjnej” człowieka.
6.
Jak mierna potrafi być wspomniana
wyżej moc, jak niewiele zostawia miejsca na prawdziwe bycie,
świadczy wiersz kolejny.
moje życie jest napisane
w czasie przeszłym
– a więc stracone z chwilą
konstatacji jego istnienia. Pomoc nie nadejdzie ze strony czasu
teraźniejszego, który
chwieje się
jak niepewny liść na drzewie.
Pozostaje nadzieja, ta „wiara
wymierzona w przyszłość”, jednak
przyszłości nie słychać tylko
kołatanie serca pukanie do drzwi
a one się nie otworzą w żadnym
z czasów
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Podsumowując powyższe trzy, blisko
obok siebie ulokowane w tomie „Klucz”, wiersze półżartobliwą
narracją psychologiczną: możemy obserwować, jak bohaterowie
wychodzą z „fazy lustra”, idą na spacer do Ogrodu i porządkują
swoje życie w trzy odrębne strefy, z których każda stanowi
całość, lecz które, zebrane pospołu, „całości” bynajmniej
nie dają.
7.
Tu w labiryncie krwi gdzie
mieszkam wszechświata nie ma
Zniknął
Wiersz „Wszechświat” można
odczytać jako przewrotną anty-genezis. (Zgodnie z podaniem
biblijnym, (wszech)świat powstał ze słowa, które „było na
początku, u Boga i było Bogiem”. Tu odwrotnie: niewypowiedziane
słowa powodują anihilację wszechświata). Czym jest
wszechświat? Należałoby może połączyć znaczeniowo grecką
etymologię tego słowa (kosmos = ład) z jego uosobieniem i pochylić
się nad wewnętrznym porządkiem człowieka, z chwilą
niewypowiedzenia pewnych (w domyśle: ważnych) słów ulegającym
nieodwołalnej destrukcji. Bliższe to życia niż wersja biblijna;
od „pustki ukrytej w słowach” gorszy bywa tylko ich brak.
8.
schiele malował
rude włosy modelki
jej zielony chłód
W utworze pt. „Schiele” panuje
zmysłowość, jakby „wydarta metonimii”. Bo czy poniższy
fragment, mówiący w sposób „okrężny” zapewne o cenie
obrazów, nie emanuje tajemniczą sensualnością?
rude gwiazdy są słone
i pokryte
łuszczącą się farbą
9.
Tytuł wiersza Wszystko na sprzedaż
to znak czasów, w których wolimy mieć niż być. Za
sprawą słówka na, każda rzecz i fenomen okazuje się być
środkiem do celu, nie celem samym w sobie:
płótno na żagiel
pióra na skrzydła
miłość na znak
ciało na oddanie
Tak właśnie rzeczywistość –
zasoby, przyroda, cielesność, duchowość – ulega wyczerpaniu i
konieczne jest kolejne
tkanie płótna
darcie piór
rozkładanie nóg
W ten wypróbowany sposób udaje nam
się, być może, powstrzymać rwanie włosów / rozkładanie rąk.
(Cytowane wiersze pochodzą z tomów:
"Cafe Chaos", "Klucz", "Sieć".)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz