czwartek, 15 sierpnia 2013

POPKULTURA CZY POP I KULTURA? O ŁÓDZKIEJ POEZJI

 
Kultura wysoka i kultura popularna nie stanowią dziś – jak to bywało w dawniejszych czasach – odrębnych obszarów, lecz „bieguny jednego magnesu”, płynnie przechodzące w siebie nawzajem. Stąd, pomysł podania poezji trojga świetnych łódzkich twórców zwierciadła popkulturowych odniesień celem pokazania, jak wiele dziś w najbardziej wysublimowanej poezji wcielonego życia.


BARDZIEJ HARDKOROWE NIŻ „DEPRESJA GANGSTERA”

Wiersze profesor Joanny Ślósarskiej zebrane w wydanym w 1992 r. tomiku „Wielokątne koła” cechuje wielka erudycja połączona z niezwykle sensualną wrażliwością. W rezultacie poezja ta obfituje w synestezje, czyli "zlepki" rozmaitych wrażeń zmysłowych (w jej brzuchu lśni / złoty dźwięk) , czy oksymorony – zespolone przeciwieństwa (czarne płomienie), nieraz skutkujące "powszednimi cudami codzienności" (na (...) / sznurach czasu / kołyszemy się / zakochani / dobre zło / złe dobro / dobranoc) , nieraz – oryginalnymi neologizmami (na tle / czarnobiałej figury / nocodnia) , zawsze – przenikliwą oceną sytuacji (co najlepiej wybrzmiewa chyba w zakończeniu wiersza Żółty cesarz czeka znów na koncert:

ale jak mam upilnować
głuche rzeczy
podstępne sny
kapryśne pragnienia
które nie chcą czysto brzmieć
które fałszują ton
aby przetrwać)


Że to ostatnie nie jest łatwe w dzisiejszym zbrutalizowanym świecie, wiedzą dobrze bohaterowie wszelkich tekstów kultury – od wyalienowanych intelektualistów po herosów popkultury. Ślósarska w epoce raczkującego w Polsce kapitalizmu, w wierszu o incipicie * [skazałem wczoraj]  idzie o krok dalej – proponuje coś dużo bardziej, powiedzielibyśmy dzisiaj, hardkorowego i normatywnego zarazem niż "Depresja gangstera": ukazuje nam mianowicie pogrążonego w depresji... Boga. W innych utworach Stwórca okazuje się wielkim...
pająkiem, czy alter ego autorki. Takich rozwiązań nie powstydziłby się zaiste mistrz "psychedeliczności", David Cronenberg.

 
REWOLUCJA INFORMATYCZNA
 
Wraz z nastaniem rewolucji informatycznej rozbudował się układ odniesień literatury do popkultury: w skład tej ostatniej, obok dziedzin tak znajomych jak film czy piosenka, weszła cała sfera nowomedialnych, częściowo nie znanych wcześniej, częściowo remediowanych, społeczno-kulturalnych aktywności. Do obu tych podkategorii zaliczyć trzeba pisanie blogów – są blogi literackie stanowiące wierne przeniesienie „tradycyjnej” literatury w środowisko cyfrowe, są i takie, których tematyka, interaktywność, imperatyw „najwyższej możliwej aktualności” plasują je pośród oryginalnych wynalazków epoki sieciowej.


„JEŚLI ZECHCESZ MOŻESZ NAZYWAĆ MNIE CZATEM”
 
Gdzieś między tymi kategoriami mieści się blog Izabeli Kaczmarskiej www.zaimienni.blogspot.com  – z pozoru tradycyjna prezentacja świetnego dorobku poetyckiego autorki. Tym, co wyróżnia zaimiennych spośród podobnych przedsięwzięć jest treść zamieszczonych tam dzieł poetyckich, w dużej części autoteliczna, tj. odnosząca się do specyfiki, sieciowego w tym przypadku, medium. W szczególności interesuje Izabelę Kaczmarską charakter zadzierzgiwanych w świecie wirtualnym relacji międzyludzkich. Są one przesycone czekaniem, dystansem (enterów wylewa rzeka), nie chroniącym przed nadmiernością (migoczą obłędy nad kabli rozstajem) dobrowolnego (jeśli zechcesz możesz nazywać mnie czatem) (serce klika rytmicznie) zaangażowania. Nic więc dziwnego, że podmiot liryczny, odkrywając w Internecie nadmiar przestrzeni wirtualnej, niedobór intymnej (wirtual to wcale nie strona), ratuje się (auto)ironią:

wyrosło bez wody zakwitnie bez słońca
a owoc się wyda tym bardziej soczysty
im łatwiej uwierzyć przyjaciół zwietrzywszy
że gęściej śmiech perli gdy nuta w nim drwiąca
 
(„carte blanche”)


EPIZODYCZNOŚĆ JAKO TECHNIKA SURVIVALU

Wydany w 2008 r. tomik „Punctum” jednego z najciekawszych młodych łódzkich poetów Michała Murowanieckiego czytać można jako, bogato ilustrowany literackimi smakowitościami, blog z egzystencjalnej podróży. Zaczyna się ona w niepokoju sypialnym, później następują:  jazda pociągiem bez nadzoru przeplatana z siedzeniem na schyłku; rodzime bagdady, w których wybuchł ojciec, a po matkę przyjechały syreny; quasi-dziecięce „zabawy grozy” (studnia i wahadło) ; nieznośna i pociągająca zarazem monotonia (braku) przeżyć (klocki? jeden zestaw składany do bólu.) ; surrealistyczne pogawędki zapamiętane z pub.lic relations;  nie wyraźne (wręcz przedziwnie!) widoki oglądane we wstecznych lusterkach… I jeśli  udaje się ocalić z tej podróży coś, co daje nam spać spokojnie, to jest tym, pozwalająca jednocześnie głęboko przeżywać chwile i zachować do nich dystans,  epizodyczność jako technika survivalu. To dzięki niej, z każdego miejsca w czasoprzestrzeni wysłać możemy post – powidokówkę, np. taką, na której nasz słaby punkt wyjścia zobaczyć możemy pod postacią nostalgicznego detalu, ukruszonego pocałunkiem zęba.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz